piątek, 20 kwietnia 2018

#brotherslove

Na zdjęciach #brotherslove w piaskownicy „to mój braciszek”, całuski, przytulaski, wyznania miłości i wierności:
 „Guciu, życie oddam za Ciebie”
 „ braciszku nigdy Cię nie opuszczę”
Niestety rzeczywistość bywa okrutna, szybko sprowadza na ziemię uszczęśliwioną macierzyństwem matkę. Jak żyć i nie zwariować? Czy reagować?

  1. Sposób pierwszy: grzecznie poprosić "chłopcy nie kłóćcie się" - Jeszcze nigdy nie podziałało ale zawsze próbuję.
  2. Sposób drugi jeszcze raz poprosić: "chłopcy nie kłóćcie się" - ale już troszkę głośniej.
  3. Podjąć ostatnią próbę prośby i upewnić się, że ją usłyszeli.
  4. Ignorować i dalej robić swoje.
  5. Uciekać...

Polecam od punktu jeden od razu przejść do punktu 5.

Zazwyczaj staram się, aby panowie sami doszli do porozumienia między sobą. Zwracając na nich uwagę jeszcze bardziej ich nakręcam, bo konflikt potęguje się, kiedy próbują przekonać mnie do swojej racji. O ile nie dochodzi do drastycznych rękoczynów, usuwam się z pola widzenia. Jeśli następuje atak w postaci duszenia (Kostek) lub gryzienia (Gustaw) wtedy interweniuję. Różnica w efektywności tego zabiegu zachodzi w zależności od osobnika. Gutek czując moje plecy wygraża się bratu jeszcze bardziej. Kostek kierowany wyrzutami sumienia bierze winę na siebie i przeprasza brata ze łzami w oczach. Ostatecznie konflikty zostają zażegnane i rozpoczyna się ponownie #brotherslove, jednak co przeżyję to moje.

Życie matki to pasmo niekończących się wyborów i decyzji, do kogo należy ta strona wyrwana z gazety, kto może się teraz bawić tygrysami, kto dzisiaj zakłada ręcznik z żabką i odwieczny problem dnia powszedniego kto pierwszy wychodzi z wanny.
To są poważne problemy młodego pokolenia i ja to rozumiem, jednak jakoś trzeba je rozwiązać....

Kto zna inne sposoby?

 

 


piątek, 13 kwietnia 2018

Szkatuła wspomnień

Pamiętam, że niedziele zawsze były słoneczne, a w samo południe o 12 zaczynała się suma w kościele.
Na wiosnę kwitły w lesie zawilce i przylaszczki a w maju konwalie. Lato było zawsze gorące i jeździliśmy nad jezioro, zbieraliśmy jagody i poziomki, biegaliśmy do sklepu po lody bambino za 0,49 zł. Jesienią szukaliśmy w mchu podgrzybków i reklamówkami nosiliśmy kasztany do szkoły. W zimie padał śnieg, a zaspy były do kolan, trzeba było palić w piecu i odśnieżać chodnik przed bramą. Było normalne, że zjeżdżaliśmy na sankach i mieliśmy gila do pasa. A pomarańcze były tylko pod choinką.
Moja mam prawie w ogóle się nie malowała. Prawie w ogóle nie miała kosmetyków do makijażu. Może to takie czasy były, że na rynku wiało pustką, a może nie lubiła, nie pamiętam. Za to pamiętam różową szminkę na ustach w niedzielę, kiedy szliśmy do kościoła i to jak znikała po rosole. Pamiętam też brązowy tusz do rzęs w takim bordowym opakowaniu ze złotym napisem. Mama miała po nim mniejsze oczy, tak mi się przynajmniej wydawało, a może to dlatego, że też były brązowe? Nosiła w niedzielę złote kolczyki i łańcuszek z Matką Boską, mam go do dziś, leży gdzieś na dnie mojej szkatuły wspomnień. Przypomniało mi się to wszystko kiedy z półki sklepowej wybierałam krem do twarzy i zobaczyłam to logo ....
Zapach, dźwięki, smaki i obrazy tworzą nasze wspomnienia i LOGO.

Celia kojarzy mi się z marką godną zaufania, z tradycją, to jedna z najstarszych firm kosmetycznych w Polsce, jej kosmetyki używane są przez Polki od wielu pokoleń. A to logo, które przywołało we mnie wspomnienia to prosta, elegancka i charakterystyczna grafika symbolizująca kobiece piękno, delikatność i urodę. Mimo faktu, że nie spotkamy jej reklam na billboardach, w gazetach i sklepach, mimo wielu zmian na rynku i silnej konkurencji, wciąż cieszy się dużą rozpoznawalnością.

Dobre Logo to najlepsza reklama, a reklama dźwignią handlu, wzięłam i kupiłam.