wtorek, 18 września 2018

Mówi się, że chłopiec o gołębim sercu nigdy nie przechodzi obojętnie obok cudzego nieszczęścia. Jednak skąd u małego chłopca w sercu i w głowie pojawia się empatia? 

To moja krótka historia o chłopcu, który został odznaczony orderem wzorowej postawy przedszkolaka.

Przyszedł wrzesień, słońce już nie grzało jak wcześniej, liście robiły się żółte i rozpoczął się kolejny rok w przedszkolu. Po wakacjach, stęsknione dzieci padały sobie w objęcia. Chłopiec niechętnie rozstał się ze swoją mamą, ale zanim zdążył rozpłakać się na dobre, porwała go fala przyjaciół spragnionych jego towarzystwa. Szybko zapomniał o tęsknocie za mamą i zajął się ważniejszymi sprawami. Opowiadał wszystkim jak pływał w morzu, jak zwiedzał prawdziwy rycerski zamek, jak jeździł pociągiem, grał w piłkę i zbierał patyki na plaży. Chłopiec kocha wakacje i czas spędzony z rodziną, ale w głębi serca tęsknił już za przedszkolnym życiem. Wspominał z przyjaciółmi lato i opowiadał o swoich podróżach. Przedszkolaki wróciły do ulubionych zajęć i starych zabaw. 

Popołudniu mama zapytała go, jak minął pierwszy dzień i czy coś się zmieniło w przedszkolu? Chłopiec opowiedział o nowym koledze, który nigdy wcześniej nie chodził do przedszkola, ale nie płakał. Nie pamiętał czy bawił się z nim, bo był zbyt zajęty swoimi sprawami. Dlatego mama powiedziała mu, że trzeba się zająć nowym kolegą, zaprosić do zabawy i pamiętać o nim. Nie można pozwolić, aby poczuł się samotny i odtrącony. To ważne żeby dobrze się czuł w nowym miejscu. 

Następnego dnia rano chłopiec z podkówką na twarzy pożegnał się z mamą. Uronił łezkę, ale tylko jedną, sama spłynęła po policzku. Po śniadaniu Pani poprosiła dzieci, aby dobrały się w pary. Chłopiec jak zwykle z prędkością strzały ustawił się obok Leona, swojego najlepszego przyjaciela, zawsze byli razem w parze. Z uśmiechem czekali na nową zabawę i wyzwania, co też znowu wymyśliła Pani Ewa, zastanawiali się. Znów byli drużyną, oni dwaj i wtedy chłopiec zobaczył w kącie Franka - nowego kolegę. Stał sam, ze spuszczoną głową. Wszyscy już dobrali się w pary tylko on nie miał swojego towarzysza. Chłopiec o gołębim sercu nie myślał długo. Przypomniał sobie słowa mamy. Nie mógł pozwolić, aby nowy kolega poczuł się samotny i odtrącony, sam nigdy nie chciałby tak się poczuć. Nie chciał też sprawić przykrości Leonowi, więc poprosił chłopaków, żeby zrobili trójkę, a on sam pobiegł do Franka i chwycił go za rączkę. Pani Ewa była zachwycona zachowaniem chłopca, szybko przysiadła do biurka i narysowała order wzorowej postawy przedszkolaka. Na środku sali przyczepiła go do piersi chłopca i pochwaliła przed całą grupą. To jest postawa godna naśladowania – powiedziała.

Mama dowiedziała się o tym dopiero następnego dnia od Pani Ewy. Zapytała chłopca, dlaczego się nie pochwalił, a on bez namysłu odpowiedział „mamo, przecież to normalne”. 

W piątek, chłopiec wpadł na pomysł, że odda swój order kolejnej osobie, która wyróżni się wzorową postawą przedszkolaka. To był świetny pomysł, pochwaliła go znowu Pani Ewa. Dzieci zaczęły prześcigać się w adorowaniu Franka, proponowali mu swoje towarzystwo, zapraszali do wspólnych zabaw. Z początku robili to tylko po to, aby zdobyć order, ale po kilku dniach okazało się, że dzieciom już nie zależy tak bardzo na orderze, który był już zresztą podarty i poplamiony. Zaczęły o nim zapominać, a Franek naturalnie stał się towarzyszem wszystkich zabaw.

Kiedy opowiedziałam historię o chłopcu mojej koleżance z pracy, zapytała mnie, czy mogłaby pożyczyć tego chłopca na jeden dzień? Jej syn jest dzisiaj właśnie takim Frankiem, a ponieważ jest nowy i dzieci go nie znają, chłopcy zaczęli mu dokuczać i przezywać go. Po tym wszystkim nie chce już chodzić do przedszkola, ani na plac zabaw, ani nawet na spacer. Cały weekend spędził w domu z rodzicami na wspólnych zabawach. Nie żeby to było złe, ale jego mama bała się, że już nigdy nie zaufa innym dzieciom. Dzięki mojej historii wpadła na pomysł, że poprosi rodziców pozostałych dzieci, które uczęszczały z jej synkiem do jednej grupy, o rozmowę ze swoimi dziećmi. Poprosiła o taką zwyczajną rozmowę, jak moja z chłopcem o gołębim sercu. Opowiedziała też historię Pani wychowawczyni i poprosiła o przygotowanie orderu oraz motywację i pomoc w realizacji planu. Nie wprost, żeby nikt nie robił nic na siłę, chodziło o to, żeby dzieci same wpadły na podobny pomysł. 
I wiecie co? Udało się :) 

Nie tylko moje słowo spadło jak ziarenko na podatny grunt i zakiełkowało. Na świecie jest wiele dzieci o gołębim sercu. Trzeba im tylko trochę pomóc to odkryć, tak, żeby to było ...

...po prostu "normalne”. 




piątek, 15 czerwca 2018

w poszukiwaniu prawdziwych Dinozaurów

Najlepszy prezent na dzień dziecka to MY - rodzice i nasz czas .....
Czas spędzony z najbliższymi, a jeśli jeszcze do tego dołączą dinozaury to już jest na maxa wypas pierwsza klasa.

To była zupełna niespodzianka, nikt nie wiedział, gdzie koła jadą.
Szum Tirów przerywało co jakieś 30 sekund pytanie " daleko jeszcze?".
jeden poszedł spać....ufff
drugi nie odpuszcza, zawzięcie drąży temat dokąd jedziemy i po co? Nie chcemy mu zdradzić sekretu, to zepsułoby całą niespodziankę, a przecież nie mogłam doczekać się jego lśniących, wielkich, niebieskich oczu, kiedy to zobaczy. Ciekawość zaczęła zmieniać się w znudzenie i poirytowanie.

Daleko jeszcze?
Zbliżając się do celu rozpoczęliśmy więc zabawę w szukanie śladów za oknem i zgadywanki, ciepło-zimno.

Droga robiła się coraz mniej krajowa, a za nami unosiła się chmura kurzu. Na łąkach wylegiwały się krowy będące obiektami wypatrywanymi z zachwytem ze wszystkich stron, poza tym konie, bociany w gniazdach i płatki kwiatów na ulicy z okazji Bożego Ciała.

Wsi sielska, wsi anielska, ale fajnie byłoby tu mieszkać co? czy ja wiem, a co byśmy robili? no nic i o to chodzi. A ile byśmy robili to nic? ile można? A byleby neta mieć szybkiego i Netflixa to dalibyśmy radę ;)

Samochód przed nami też na warszawskich blachach, chyba nas śledzą ;) a przynajmniej na pewno jadą w to samo miejsce. Ta droga prowadziła już tylko w jedno miejsce....wjechaliśmy w ciemny las, a promienie słońca z trudem przebijały się przez zarośla, widok był przepięknie malowniczy i wtedy usłyszeliśmy z tylnego siedzenia zachwyt oraz słowa ... ale tu jest zajebiście....( acha - Kostek).
- To chyba Jurassic World?

tak można powiedzieć, że tak. Zabraliśmy chłopaków do Bałtowskiego Kompleksu Turystycznego, gdzie żyją prawdziwe Dinozaury. Wybudzony Gustaw ujrzał jeszcze przez sen długą szyję Diplodoka wystającą z budynku, prawdopodobnie przebił głową ścianę i tak został.
Oczy rosły mu w zastraszającym tempie, nie wiedział czy się już obudził czy to jeszcze sen, krzyczał O Boże dinozaury! Brakowało mu tchu.

zabrakło nam dnia, dnia pełnego wrażeń, rozrywki, uśmiechu, potu i łez.

każdemu polecam to miejsce, nie żałujemy ani jednej minuty tutaj spędzonej, ani jednej złotówki tutaj wydanej. Wrócimy kiedyś na pewno.





















wtorek, 15 maja 2018

lawina straconego czasu...

Jak ja nie cierpię zmian.
Tracę poczucie bezpieczeństwa i stabilności.
Tracę grunt pod nogami.
Kiedy mój plan dnia musi zostać przeorganizowany, jestem zmęczona i na nic nie mam czasu. Wszystko mi się sypie….boli mnie głowa, brzuch, jestem rozbita i chce mi się płakać … tak, aż tak.
Zamiast dostrzegać nowe możliwości czuję strach.
Zajmuje mi dużo czasu poukładanie wszystkiego od nowa do kupy.
Zbudowanie świata i czasu na nowo.
Praca - dom – praca.
Czuję, że dzieciństwo moich dzieci ucieka mi między palcami.
Staram się spędzać z nimi każdą wolną chwilę, ale tych chwil tak niewiele.
Szybciej, szybciej… dawaj, dawaj…
Ciągle to do nich mówię, ciągle gdzieś biegnę…

Moja droga do pracy:

Chłopcy jadą na hulajnogach a ja biegnę za nimi, w przedszkolu zostawiamy Kostka i hulajnogi a ja z Guciem biegnę na autobus, muszę pamiętać o kasku, bo tata odbiera go rowerem, biegniemy do żłobka, potem biegnę na tramwaj, biegnę na metro, biegnę na autobus, potem biegnę jeszcze 5 minut i już jestem, czas 1h :30 min.
Tak wiem, nikt nie mówił, że będzie łatwo …

 Taka Warszawa.

Dokąd biegniemy?

Czas - moje obliczenia są proste, jeśli nie zdążę rano na autobus to wywoła to lawinę straconego czasu. Nie zdążę też na tramwaj i metro. Będę później w pracy i będę musiała później wyjść. Nie zdążę wtedy na autobus powrotny i będę musiała poczekać na następny, a to sprawi, że jak dojadę do końca mojej trasy, to chłopcy nie będą już na mnie czekać na przystanku ani na placu zabaw tylko w domu.
Podsumowując, zobaczę ich prawie godzinę później.
Nasz wspólny czas, którego mamy tak niewiele jeszcze się skurczy.
A mamy tyle książek do przeczytania, zagadek do rozwiązania. Mieliśmy zbudować miasto z Lego i pobawić się superbohaterami.
A ja zadaję sobie pytanie, kiedy?
Czas na kąpiel, wieczorne pogaduchy, szybka bajka i spać. Kostek zasypia momentalnie, Gustaw walczy z popołudniową drzemką w żłobku i przewraca się z boku na bok.
Na suszarce cierpliwie czeka garderoba do poskładania na półkach.
O prasowaniu zapomniałam kilka lat temu.
Muszę jeszcze tylko wstawić nowe pranie, ugotować obiad na jutro i rozwiesić wszystko na suszarce.
Chciałam coś poczytać, ale oczy i głowa poszły spać.
Jest prawie północ, pozostało mi 6 h snu.


Do jutra.







poniedziałek, 14 maja 2018

Warszawa po prawej.

Wycieczka po prawej stronie Warszawy.


Spokojny, piękny dzień. Pierwszy tak gorący w tym roku. Temperatura na termometrze z uśmiechem pokazuje 30. Jest 3 Maja - święto narodowe.
Majówka.
Wszyscy na wywczasie. Nawet mąż i własne dzieci wyjechały, nie wspominając już o tysiącach innych warszawiaków.
A ja słomiana wdowa.
Obudziło mnie rano jakieś bimp i przetarłam oczy muśnięte porannym słońcem, chwyciłam za telefon. Sms od męża, chłopki już smażą naleśniki. Nawet jak ich nie ma to i tak mnie budzą. Cicho jakoś bez nich.
Piję ciepłą kawę i zjadam już starawy chleb obsmażony w jajku. Oglądam serial na Netflixie i przeglądam Internet. Kurde nikt mi nie przerywa, dziwnie jakoś. Robię kilka prań i nagle cud. Ujrzałam dno kosza na pranie. Uwierzcie mi, to na prawdę zdarza się rzadko, raz góra dwa razy do roku.
Dobra dosyć tego leżenia.
Założyłam szorty, luźny T-shirt, edpadryle, kapelusz, wzięłam kocyk i butelkę wody w koszyk na rowerze. Trawniki i ławki w parkach pełne wystawionych do słońca twarzy. Bez pośpiechu swoim własnym tempem przejechałam Pragę wzdłuż i wszerz. Pięknie tu, tylko ludzie jacyś obcy, nieprzyjaźni. Wychodzą z domów „pobujać się” po okolicy, siedzą znudzeni na krawężnikach, kopią puszkę po piwie. Szukają przygody i wrażeń.
Szare kamienice, którym udało się ocaleć od bomb zaniedbane przez mieszkańców w promieniach słońca zachwycają i straszą jednocześnie. Tradycyjna architektura spotyka się z nowoczesną, śmieszy to i przeraża. Kolorem świecą zabawne murale.
Leniwce leniwie czekają na „pyzy i flaki gorące”, a wycieczka amerykańskich nastolatków patrzy na nich zdziwiona. Idą dalej chodnikiem po rozbitych szklanych butelkach i stercie śmieci z wczoraj. Wyciągają iphony i łapią obrazy zrujnowanych kamienic. Komentują lekko przestraszeni. Tam powiewa flaga Polski a tu brudna, porwana firanka dynda w oknie. Zagruzowane podwórka odpychają zapachem i widokiem.
Czy taką Warszawę chcemy im pokazywać? Czy my chcemy ją taką oglądać?
Smutno mi, kiedy patrzę.
Jadę nad Wisłę, długa ścieżka rowerowa wzdłuż brzegu każe mi jechać coraz dalej. Pary trzymają się za rękę i przytulają na ławkach bez względu na wiek. A w krzakach czai się pełno niezidentyfikowanych śmieci, butelek i bóg wie czego jeszcze.
Jesteśmy samo destrukcyjni.
Mijam Zoo i kolejkę na kilometr. Przebijam się pomiędzy wózkami, rowerami, balonami, watą cukrową i ludźmi, którzy całą zimę nie widzieli zwierząt w klatce. Co mnie podkusiło, żeby jechać tą drogą? 
Wracam na swoje śmieci, małe osiedle, które przypomina mi rodzinny Płock. Ulubiona lodziarnia, apteka, bazarek, park, poczta. Wszystko tu jest. Nie potrzebuję reszty Warszawy. Warszawa nie jest "moja". Chociaż rozliczam się tu z Fiskusem i mieszkam od 10 lat. 
W sercu jest jedno miejsce na "dom" i zastanawiam się, ile jeszcze upłynie lat zanim poczuję, że to tu.




















piątek, 20 kwietnia 2018

#brotherslove

Na zdjęciach #brotherslove w piaskownicy „to mój braciszek”, całuski, przytulaski, wyznania miłości i wierności:
 „Guciu, życie oddam za Ciebie”
 „ braciszku nigdy Cię nie opuszczę”
Niestety rzeczywistość bywa okrutna, szybko sprowadza na ziemię uszczęśliwioną macierzyństwem matkę. Jak żyć i nie zwariować? Czy reagować?

  1. Sposób pierwszy: grzecznie poprosić "chłopcy nie kłóćcie się" - Jeszcze nigdy nie podziałało ale zawsze próbuję.
  2. Sposób drugi jeszcze raz poprosić: "chłopcy nie kłóćcie się" - ale już troszkę głośniej.
  3. Podjąć ostatnią próbę prośby i upewnić się, że ją usłyszeli.
  4. Ignorować i dalej robić swoje.
  5. Uciekać...

Polecam od punktu jeden od razu przejść do punktu 5.

Zazwyczaj staram się, aby panowie sami doszli do porozumienia między sobą. Zwracając na nich uwagę jeszcze bardziej ich nakręcam, bo konflikt potęguje się, kiedy próbują przekonać mnie do swojej racji. O ile nie dochodzi do drastycznych rękoczynów, usuwam się z pola widzenia. Jeśli następuje atak w postaci duszenia (Kostek) lub gryzienia (Gustaw) wtedy interweniuję. Różnica w efektywności tego zabiegu zachodzi w zależności od osobnika. Gutek czując moje plecy wygraża się bratu jeszcze bardziej. Kostek kierowany wyrzutami sumienia bierze winę na siebie i przeprasza brata ze łzami w oczach. Ostatecznie konflikty zostają zażegnane i rozpoczyna się ponownie #brotherslove, jednak co przeżyję to moje.

Życie matki to pasmo niekończących się wyborów i decyzji, do kogo należy ta strona wyrwana z gazety, kto może się teraz bawić tygrysami, kto dzisiaj zakłada ręcznik z żabką i odwieczny problem dnia powszedniego kto pierwszy wychodzi z wanny.
To są poważne problemy młodego pokolenia i ja to rozumiem, jednak jakoś trzeba je rozwiązać....

Kto zna inne sposoby?

 

 


piątek, 13 kwietnia 2018

Szkatuła wspomnień

Pamiętam, że niedziele zawsze były słoneczne, a w samo południe o 12 zaczynała się suma w kościele.
Na wiosnę kwitły w lesie zawilce i przylaszczki a w maju konwalie. Lato było zawsze gorące i jeździliśmy nad jezioro, zbieraliśmy jagody i poziomki, biegaliśmy do sklepu po lody bambino za 0,49 zł. Jesienią szukaliśmy w mchu podgrzybków i reklamówkami nosiliśmy kasztany do szkoły. W zimie padał śnieg, a zaspy były do kolan, trzeba było palić w piecu i odśnieżać chodnik przed bramą. Było normalne, że zjeżdżaliśmy na sankach i mieliśmy gila do pasa. A pomarańcze były tylko pod choinką.
Moja mam prawie w ogóle się nie malowała. Prawie w ogóle nie miała kosmetyków do makijażu. Może to takie czasy były, że na rynku wiało pustką, a może nie lubiła, nie pamiętam. Za to pamiętam różową szminkę na ustach w niedzielę, kiedy szliśmy do kościoła i to jak znikała po rosole. Pamiętam też brązowy tusz do rzęs w takim bordowym opakowaniu ze złotym napisem. Mama miała po nim mniejsze oczy, tak mi się przynajmniej wydawało, a może to dlatego, że też były brązowe? Nosiła w niedzielę złote kolczyki i łańcuszek z Matką Boską, mam go do dziś, leży gdzieś na dnie mojej szkatuły wspomnień. Przypomniało mi się to wszystko kiedy z półki sklepowej wybierałam krem do twarzy i zobaczyłam to logo ....
Zapach, dźwięki, smaki i obrazy tworzą nasze wspomnienia i LOGO.

Celia kojarzy mi się z marką godną zaufania, z tradycją, to jedna z najstarszych firm kosmetycznych w Polsce, jej kosmetyki używane są przez Polki od wielu pokoleń. A to logo, które przywołało we mnie wspomnienia to prosta, elegancka i charakterystyczna grafika symbolizująca kobiece piękno, delikatność i urodę. Mimo faktu, że nie spotkamy jej reklam na billboardach, w gazetach i sklepach, mimo wielu zmian na rynku i silnej konkurencji, wciąż cieszy się dużą rozpoznawalnością.

Dobre Logo to najlepsza reklama, a reklama dźwignią handlu, wzięłam i kupiłam.